Był świt. Promyki słońca przeszywały las jak złote lance. Ptactwo świergotało wśród liści. Rude wiewiórki skakały w koronach odwiecznych drzew.
A dołem, po zielonym mchu, stąpały konie rycerzy. – W tej okolicy chciałbym zbudować gród – rzekł Lech. – A gdzie? Może na tamtym wzgórzu? – Może za tym moczarem? – Nie wiem jeszcze. Na znak czekam. Bogowie zapewne dadzą znak jakiś… – odpowiadał ksiażę.
Jechali dalej. Biały rumak Lecha stawiał nogi jak w tańcu. Dzwoniły miecze i tarcze. – Może tu? – zapytał jeden z wodzów, gdy stanęli nad brzegiem jeziora. Książę w zamyśleniu patrzył na kawał lądu, stanowiący wyspę między trzema jeziorami. Stamtąd, spośród drzew, dolatywał pisk jakiś i trzepot wielkich skrzydeł. Po chwili orzeł, biały jak mleko wyfrunął pod chmury. – Tu – postanowił Lech – wyspa jest zawsze dobra na budowę. Bo obronić ją łatwo. Orzeł to znak. Jeśli tu orły mieszkają – i rycerze mieszkać mogą.
Na te słowa książęce rozłożyły się obozem wojska. Brzeg wody ustroił się niezliczonymi ogniskami. Wkrótce echo poszło po lesie: stukały siekiery, dzwoniły piły. – Na wyspie stanie zamek i gontyna bogom na chwałę – rozkazywał Lech. – Za rzeką zbudujecie domy i wzniesiecie wał.
Jeszcze tego samego dnia o zmierzchu ludzie księcia układali pierwsze bierwiona przyszłych budowli.
Olbrzymy leśne, zwalone żelazem i ociosane z gałęzi, zamieniały się z wolna w ściany wież, dworów i świątyń. – Jak nazwiemy nasz gród? – pytano. – Gniazdo orle znalazłem! Gniazdo! – krzyczał w zaroślach ciemnowłosy chłopak, syn jednego z wodzów.
Książę ruszył koniem w stronę, skąd głos dochodził. Wodzowie i co najprzedniejsi z drużyny pojechali za nim.
Chłopiec nachylony patrzył z zachwytem na białe, śnieżystobiałe pisklęta.
Ktoś z drużyny rzekł: – Gniazdo znaleźli. Może by tak właśnie nazwać gród: Gniazdo. – Ale nie orle to będzie gniazdo od dziś, jeno książęce. Gniazdo. Gniazdo książąt. Gniazdo kneziów. Nazwijmy je: Kneźno – rzekł Lech. – Kneźno! Kneźno! Sława Lechów! Kneźno!
Długo w noc dymiły ogniska, przy których śpiewano radosne pieśni. Lał się z dzbanów złoty miód. Konie rżały na polanach. Starzy wojownicy bili teraz w tarcze, wołając radośnie: – Kneźno! Lech! Kneźno! Lech!
Te śpiewy, te okrzyki witały narodziny nowego grodu, sławnego miasta Gniezna.
[1936]